9/06/2011

Wesele – wyżerka czy zabawa?

Planując tę podniosłą i niepowtarzalną imprezę niewielu z nas zadaje sobie tytułowe pytanie, a niewątpliwie powinniśmy! Z własnego wiem, że w ustalaniu menu uczestniczy cała rodzina, zastanawiając się intensywnie, jak zadowolić wybredne podniebienia weselnych gości. Mama z babcią, rozdarte pomiędzy tradycją a chęcią odmiany, pomrukują: „Może zamiast rosołu... no nie, rosół musi być...to może zamiast faszerowanego kurczaka podamy schabowego? Później lody, ale jakie waniliowe czy orzeźwiający sorbet?”

Wujek Stefan, który nie odzywał się do nas przez ostatnie kilka miesięcy wykrzykuje z zapamiętaniem: „Po północy koniecznie trzeba podać jakiś ciepły posiłek! Najlepiej bigosik i zrazy faszerowane boczkiem!”.
Z każdą chwilą odkrywamy naszych najbliższych na nowo, kto by pomyślał, że wujek Stefan tak przepada za bigosem?! Atrakcje w postaci licznych przystawek oraz dań pierwszego i drugiego członkowie komitetu organizacyjnego postanowią zapewne „okrasić” prosiaczkiem z nieodzownym jabłkiem w ryju, barszczykiem do popicia pasztecików i samymi pasztecikami (prawdopodobnie przez chwilę pojawi się dylemat czy nafaszerować je mięsem, czy grzybami? Stanie zapewne na mięsku, bo grzyby są ciężkostrawne, a dającego krzepę mięsiwa nigdy nie za wiele).
Rodzina nie da nam zapewne zapomnieć o najważniejszym! Masywny drewniany stół, rodem z polskiej wsi, uginający się od wszelakiego rodzaju kiełbas, wędlin i serów to nieodzowny element każdego przyjęcia. Jeśli nie będzie stołu, nasze dobre imię zostanie bezpowrotnie utracone, a całą imprezę szlag trafi! Przez co najmniej pół roku od jej zakończenia, wszyscy zniesmaczeni brakiem smalczyku goście, będą nas oczerniać i wytykać palcami. Nie pożałujemy więc grosza na torty, murzynki, rosłe drożdżowce i kolorowe galaretki, bo przecież nie wypada, żeby ktoś wyszedł z naszego wesela głodny!

Mając już za sobą trudne tematy menu i rezerwacji lokalu, rozpoczynamy nerwowe poszukiwania zespołu, który przecież być musi. Najlepiej byłoby, żeby był dobry, żeby śpiewali pani i pan (bo niby w jaki sposób pojedynczy wokalista odda dramaturgię przeboju z Titanica?), no i rzecz jasna – powinni być tani!
Studiujemy ogłoszenia, urządzamy przesłuchania każdej orkiestrze, która zdecydowała się przybyć. Castingi odbywają się w przedpokoju czy nawet dużym pokoju w domu kierownika orkiestry. Są oczywiście zespoły, które dysponują własnymi salami przesłuchań i grają całkiem całkiem, ale Ci akurat są zbyt kosztowni...
Po wielogodzinnych przesłuchaniach wracamy umęczeni do domu i wraz z rodzicami zasiadamy przed telewizorem. Przez pół nocy oglądamy materiały video przekazane nam przez poszczególnych artystów, około czwartej nad ranem przestajemy odróżniać jakiekolwiek dźwięki. W końcu wspólnymi siłami wybieramy dwa zespoły. Jeden podoba się nam, drugi rodzicom. Po negocjacjach wybieramy zespół, który typowali rodzice – w składzie pani i pan - grają wszystko, czasem nawet tańczą, czyli prawie tak, jak chcieliśmy.
Ogólnie jest dobrze, bo nasz duecik bierze o 700 zł mniej niż inne zespoły 4 czy 5 osobowe. Zrobiliśmy interes życia, bo nawet małe dziecko wie, że podczas wesela 2 osoby zjedzą dużo mniej niż 4.

Teraz tylko operator kamery i mamy z głowy! Oczywiście film musi nakręcić najlepszy specjalista w okolicy. Tu nie wolno oszczędzać, bo najbardziej wzruszającymi chwilami naszego życia będziemy zadręczać wszystkich – tych którzy byli i widzieli, tych, którzy się na imprezę nie załapali, tych, którzy mają ochotę i tych którzy jej nie mają. Trzeba siedzieć i oglądać, w końcu pieniądze wydaliśmy. A co!

Po wielu zmaganiach nadchodzi wiekopomna chwila – dzień wesela. Goście skonsumowali już pożywny obiad, zaśpiewali sto lat i zakrzyczeli nas hasłem: „Gorzko, gorzko!”, aby osłodzić sobie wódeczkę. Teraz rozpoczyna się prawdziwy test! Czy zabawa się uda? Dotychczasowa pewność siebie powoli nas opuszcza, bo towarzystwo, zamiast spalać kalorie i promile w tańcu, siedzi przy stole. Wujo z ciocią, którzy co prawda nie mają nic do schabowego i jego ilości w porcji, zaczynają się dopominać się o jakieś fajniejsze melodie. Zespół gra już swoje najlepsze utwory, ale na parkiecie pustawo....dzieciaki sasiadów i my. Sprośne żarty wokalisty, który podjął piątą już próbę rozbawienia gości nie pomagają. Cóż, może później impreza się rozkręci – próbujemy się pocieszać i wytrwale czekamy. Wujostwo, z braku możliwości poskakania, wznosi toast na 186 nóżkę, co powoduje, że jeszcze przed oczepinami kilka osób okupuje ubikację i jakoś nie widać chętnych do świętowania. Pojawia się nerwowa atmosfera i pytanie: „Kto zawinił?”.
Odpowiedzialność zganiamy na orkiestrę, która nie potrafi rozbawić zgromadzonych gości. A może to my zawaliliśmy sprawę na samym wstępie, bo wyżerka była dla nas ważniejsza niż porządny zespół z wodzirejem, który rozkręci najbardziej nawet sztywne towarzystwo?

Każdy z nas, drodzy Państwo, musi przemyśleć no co warto postawić, aby zabawa była przednia i abyśmy mogli ją wspominać przez długie, długie lata.

Bazyliszek

Copyright:slubnyportal.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz